sobota, 9 marca 2013

Rozdział 15

    Usłyszałam wrzaski dochodzące z dołu. Automatycznie zasłoniłam poduszką głowę ale to nic nie dało. Popatrzyłam na zegar. Była 2.00. Jaki baran drze się na całe gardło o drugiej w nocy.
    Wyszłam z łóżka i szybkim krokiem ruszyłam korytarzem jednak tuż przy schodach zatrzymałam słysząc ciekawą rozmowę.
 - Serio? - zapytał Zayn.
 - Wiesz co nie, robię sobie z was jaja. - warknął Harry.
 - Ale to jest twoja przyjaciółka. - usłyszałam Liama.
 - Mam rozumieć, że z Danniele zacząłeś chodzić od razu! - walczył Hazza.
 - No nie...
 - Właśnie! - kłócił się Loczek.
 - I pójdziesz do niej i powiesz że się w niej zakochałeś? - zapytał Lou.
 - A o mam innego zrobić?! - wydarł się Styles.
 - Weź ją na kolację. - podsunął Niall.
 - Przynajmniej jeden mi pomaga. - ucieszył się Harry.
 - Ależ proszę.
       Byłam za bardzo zmęczona aby podsłuchiwać. Wróciłam pod drzwi swojego pokoju.
 - Zamknąć mordy kretyni! Księżniczka spać nie może! - krzyknęłam i trzasnęłam drzwiami.

     Rano obudziłam się dość późno. Ubrałam na siebie getry po kostki i podkoszulkę i bluzę. Nie informując chłopców wyszłam na miasto.
      Po pół godziny dotarłam do mojego celu. Kryte Londyńskie lodowisko. Podeszłam do drzwi i zapukałam w szybę. Po chwili pojawiła się w nich znajoma postać.
 - Kopę tal. - zaśmiał się mój znajomy. - Ile to było z sześć lat temu?
 - Siema Luck. Ile jest osób? - zapytałam syna właściciela placówki.
 - Jesteś pierwsza. - uśmiechnął się. - Pamiętasz co to łyżwy?
 - No właśnie przyszłam sprawdzić. Poproszę figurówki numer 38. - rozmawialiśmy idąc w stronę lodu.
       Dostałam łyżwy i założyłam je na nogi. Kiedy były już zasznurowane weszłam na lodowisko. Mój kumpel siedział w sterowni.
 - Włącz coś fajnego! - krzyknęłam do Luck'a.
       Po chwili z głośników poleciał utwór Beethoven'a, tylko zremiksowany. Wzruszyłam ramionami. Zaczęłam jeździć do muzyki, po chwili już wykonywałam prostsze piruety.
      Ale i mój zryty mózg musimy czasami odwalić jakiś maga popis. Postanowiłam wykonać piruet w powietrzu i wylądować robiąc jaskółkę do tyłu. Kiedyś mi to wychodziło.
      Rozpęd i wybicie doskonałe, piruet świetny a lądowanie? Zakończyło się pękniętą kością w prawej ręce. Sama dotarłam do szpitala. Dyżurująca zaprowadziła mnie na ostry dyżur bo było tam zaledwie pięć osób. Złożyli mi gips i powiedzieli że za dwa tygodnie mam przyjść go ściągnąć.
     Zajebiście wkurzona doszłam do domu. Ściągnęłam chustkę która podtrzymywała mi rękę a dłoń schowałam za plecami. Poleciałam do pokoju.
 - Jestem debilem! - zaczęłam kazanie, sama do siebie. - A jak by było złamanie otwarte? Ale baj bym uszkodziła naczynia krwionośne to co? To mnie by tu już penie nie było. Ja i mój pieprzony mózg! Dobrze że tylko pękła. - warczałam sama na siebie.
     Przebrałam się w dres i zeszłam na dół. Zaglądnęłam do salonu.
 - Gdzie macie jakieś leki? - zapytałam.
     Jedyny ruszyła się Harry. Zaprowadził mnie do kuchni, a ja szłam za nim ukrywając dłoń za plecami. Loczek sięgnął do najwyższej półki.
 - Wyżej się nie dało? - zapytałam.
 - Jak widzisz nie. - uśmiechnął się. - Co chcesz?
 - Przeciw bólowe.
 - Głowa?
 - Mhm. - skłamałam.
     Chłopak podał mi dwie tabletki a ja jak debil wy ciągnęłam rękę z gipsem. Już miałam ją cofnąć kiedy Hazza ją przytrzymał.
 - Ręka.
 - Nom.
 - Złamana?
 - Nom.
 - Gdzie?
 - Na lodowisku.
 - Mózg ci odebrało?
 - Nom.
 - Gdzie?
 - Jezu na lodowisku. - puściły mi nerwy. - Jesteś moją mamą czy co?! Nie mam zamiaru ci się spowiadać - warknęłam.
 - To może zadzwonimy do twojej mamy?
      Już chciałam coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Chwyciłam przeciw bólowe i szybkim krokiem opuściłam kuchnie.
      Wbiegłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Łyknęłam tabletki i wygrzebałam z pod łóżka bardzo stary karton. Wyjęłam z niego zdjęcie moich rodziców, biologicznych.
         Kiedy miałam 10 lat, moi rodzice postanowili sobie zrobić urlop na hawajach. Polecieli be zemnie. Wszytko było fajnie, codziennie dzwonili, wysyłali zdjęcia. Ale w dzień przylotu do Londynu, samolot w powietrzy dostał poważnego uszkodzenia i runął do morza.
      Nikt z najbliższej rodziny mi nie powiedział. Dowiedziałam się tego z wiadomości. Płakałam dość długo, nie odzywałam się do nikogo, ewentualnie w szkole jak nauczyciele czegoś chcieli.
    Przez dwa lata mieszkałam z babcią ale wszytko się kiedyś kończy. Umarła i na pół roku trafiłam do domu dziecka.
     Codziennie przechodziłam obok sklepu muzycznego, w którym stał piękny czarny fortepian. Postanowiłam nauczyć się na nim grać, dla rodziców którzy mnie namawiali do gry na pianinie. Po kilku miesiącach do sierocińca przyszła młoda para chcąca zaadoptować dwójkę dziewczynek. Wzięli mnie i Kirę. Okazało się że James prowadzi sklep muzyczny i daje lekcje gry na instrumentach. Poprosiłam aby nauczyła mnie grać na fortepianie.  Potem doszły skrzypce, gitara klasyczna a o elektrycznej już wszytko wiadomo.
     W kartonie leżał jeszcze stary misiek, sweter mamy i bluza taty. Z tymi rzeczami nie rozstawałam się nigdy. Poruszam ręką w gipsie. Mogłam zagrać na fortepianie. Wepchałam karton i jego zawartość pod łóżka i usiadłam za fortepianem.
 - Panie i panowie! - zaczęłam się wygłupiać. - ten utwór dedykuje rodzicom.
       Zagrałam utwór Fur Elise. Kiedy już skończyłam weszłam na fortepian i ukłoniłam się.
 - Dziękuję, dziękuję. Byliście wspaniałą publicznością. - mruknęłam pod nosem i w tedy do pokoju wpadli chłopcy.
 - Znowu chcesz się połamać? - zapytał Niall.
 - Nom.
 - Mówisz coś poza"Nom" - zapytał obrażony Harry. Musiał być wściekły po tym jak na niego na skoczyłam w  kuchni.
 - Nom.
        Chłopcy usiedli na moim łóżku. Wszyscy mieli uśmiechnięte miny z wyjątkiem Hazzy który była na mnie zły o byle co.
 - Co grałaś? - zapytał Lou.
     Parsknęłam śmiechem. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na debila.
 - Wy serio nie wiecie? - zapytałam próbując się uspokoić. - Boże, piątka wspaniałych muzyków nie wie co to za utwór. Najbardziej znany utwór Beethovena Fur Elise.
 - Zmieńmy temat. - poprosił Niall.
 - W Holiday jest imprezka. - przypomniało mi się. -Co wy na to?
 - Czemu nie? Za godzinę na dole, kto ostatni ten ciapa. - krzyknął Lou i chłopcy rozbiegli się do pokoi.
      Zamaszystym krokiem wlazłam do garderoby i wygrzebałam z niej czerwoną sukienkę, wysokie obcasy i czerwoną opaskę z zajebiście wielka kokardą. Wyprostowałam włosy. Chwyciłam torebkę i zbiegłam na dół.
       Zeszłam ostatnia ale chłopcy nie przestrzegali zasad klubu Holiday.
 - Nie znacie zasad tego klubu? - zapytała zaskoczona.
 - Nie - odpowiedział Liam.
 - 1. Do klubu wchodzimy jak na plażę, koszulki, szorty,
2. Bawimy się do białego rana,
3. W Holiday trwa zabawa przez okrągłe dwa miesiące. - wyrecytowałam z pamięci. - Biegiem zmieniać ciuchy! - krzyknęłam na dokładkę.
      Chłopcy szybko się przebrali w szorty i koszulki. Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do klubu. Gdy tylko weszliśmy do budynku chłopcy pobiegli na laseczki a ja podeszłam do baru.
 - Jezu kobito co ci się stało? - zapytała mnie znajoma barmanka.
- Siemka Trix. Pękła mi kość na lodowisku, co polecasz? - zapytałam.
 - Ostatnio wszyscy kupują "Leśny Kwiat". Nie dziwię się niebo w gębie. - powiedziała. - To co bierzesz?
 - A co mi tam, jak raz się upiję świat się nie zawali. - uśmiechnęłam się.
     Wypiłam drinka.  Był zniewalający. Wypiłam jeszcze jednego i poszłam potańczyć. Na parkiecie spędziłam trzy piosenki i znów wypiłam drinka. I tak w kółko: taniec, drink, taniec, drink, taniec. Potem już tylko piłam.
    W którymś momencie pojawił się Niall i jak zobaczył mnie był chyba przerażony. Poszedł po chłopców. Kiedy zespół stał w pełnym składzie przede mną film się urwał.

    Obudziłam się w łóżku, koło mnie leżał Styles z skrępowaną miną. Po chwili zobaczyłam, że moje ręce obejmują Harrego w talii. Podniosłam się, i oparłam o ścianę. Chwyciłam się się za głowę, strasznie mnie bolała.
    - Co się stało? - zapytałam szeptem.
 - Mocno zabalowałaś. - zaczął głośno.
 - Ciszej proszę, głowa mnie boli. - poprosiłam. - Mam kaca.
 - Dużo wypiłaś, i powiedziałaś, że jesteśmy zajebiści, że krowy latają i nie wiesz jakim cudem Niall mieści tak dużo w żołądku. - opowiedział szeptem.
 - Już nigdy więcej alkoholu. - mruknęłam. - Nic nowego.
 - No nic.
 - Jak długo cię ściskałam?
 - Mniej więcej od 2.00.
 - Sroki.
 - Nic się nie stało, przynieść ci aspirynę? - zapytał.
 - Jezu, jeszcze głupie pytania zadajesz, pewnie że tak. - poprosiłam.
     Chłopak wyszedł po leki a ja zwlokłam się z łóżka, zmyłam tapetę z twarzy i rozczesałam włosy. Założyłam ciepłą piżamkę i wlazłam pod kołdrę. W tedy pojawił się Harry z szklanką aspiryny. Zawartośc wypiłam duszkiem.
     Styles już chciał wyjść kiedy poprosiłam:
 - Nie zostawaj mnie, chodź tu.
      Chłopak spełnił moje życzenie i wgramolił mi się na łóżko. Przytuliłam się do niego i zamknęłam powieki.
 - Jesteś wygodniejszy niż poduszka. - oznajmiłam i zasnęłam.

2 komentarze:

Czytasz = komentuj, mała rzecz a ciesz