wtorek, 5 lutego 2013

Rozdział 4

       Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam w nich szeroko uśmiechniętą Carly i James'a. Właśnie James'a, mój przybrany tata wrócił z delegacji. Była na niej strasznie krótko.
 - Co jest? - zapytałam.
 - Niedawno miałaś urodziny i  nie dostałaś prezentu...- zaczęła Carly.
 - Ale mi to nie przeszkadza. - przerwałam uśmiechnięta.
 - Ale nam tak. - powiedział James. - Nie byłem w delegacji tylko dwa dni szlajałem się po kraju w szukaniu dla ciebie prezentu, w końcu mi się udało.
         Moi opiekunowie wyciągnęli zza pleców czerwono białe cudo. Gitara elektryczna. Miałam cały arsenał instrumentów. Skrzypce, gitarę klasyczną, fortepian a teraz gitara elektryczna.
         Rzuciłam się rodzicom w ramiona.
 - Jezu, dziękuję. - powiedziałam.
 - Dobra zmykaj do łóżka bo już jest 3 rano. - rozkazała Carly a ja pognałam do pokoju, wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.

***

            Od wypadku z nosem minął już tydzień. Wakacje jak wakacje. Zdążyłam ogarnąć gitarę elektryczną i od tond dawałam nieźle w kość Carly, bo bez przerwy grałam.
             Popatrzyłam pół przytomna na zegarek.
             10.00
             Wstałam i powędrowałam do łazienki i wzięłam prysznic. Włosy upięłam w wysokiego kucyka. Ubrałam krótkie spodenki, koszulkę na ramiączka. Przypięłam telefon do biodra i założyłam moje małe słuchawki. Zbiegłam na dół i chwyciłam rolki. Wyszłam przed dom i ubrałam moje buty na kółkach.
                Popatrzyłam na niebo. Było ciepło ale zapowiadało się na burzę. Nie zastanawiając się ruszyłam przed siebie. Na rolkach, jeździłam po wszystkich zakątkach Londynu.
                Jak zwykle zahaczyłam o salon w którym pracowała Carly. Wzięłam od niej kasę na szejka i pojechałam dalej. Zatrzymałam się przy budce z lodami i poprosiłam szejka waniliowego. Wypiłam zawartość i dalej jeździłam po Londynie.
                 Przejechałam przez galerię, i kupiłam sobie trzy marchewki. Nawet nie wiem kiedy wjechałam na dzielnicę gdzie mieszkali bogaci ludzie. Jechałam spokojnie, bo samochody bardzo rzadko się tu pojawiają podczas dnia.
                 Nagle poczułam kroplę wody na nosie.
 - Świetnie! - warknęłam podirytowanym głosem, i po chwili deszcz lunął jak z cebra. - Tak uroki Anglii.
                 Przyśpieszyłam. Jechałam środkiem drogi szukając schronienia przed deszczem. Po pięciu minutach jazdy zobaczyłam, że ktoś nad furtką ma daszek. Szybko zjechałam na bok i schroniłam się pod daszkiem. Usiadłam na ziemi, wsuwając swoje marchewki.
 - Super! - warknęłam. - Jestem cała mokra, jakieś kilka dobrych kilometrów od domu, tylko z marchewkami, pod obcym domem.
                  Zadzwonił do mnie telefon. Popatrzyłam na wyświetlacz, Annie.
 - Halo?
 - Siemka co robisz? -zapytała.
 - Utknęłam na ulicy bogatych szczyli, bo leje jak z cebra a do domu trochę mam daleko, a co?
 - Czekaj, bogatych ludzi? Tam mieszkają chłopaki z One Direction. - oznajmiła. - Może...
 - Może lepiej nie? Kilka razy już mi pomogli, a nie chce być jak ta sierota!
 - Jak coś to numer 117. - powiedziała. - Dobra kończę, mama woła na obiad.
                  Moja przyjaciółka się rozłączyła. Deszcz przybrał na sile. Siedziałam dalej pod durną furtką. Zagrzmiało.
 - No to są chyba jakieś jaja! - krzyknęłam i podniosłam swój zadek z ziemi.
                   Rozglądnęłam się, byłam przy numerze 110. Ugryzłam marchewkę i pojechałam w głąb ulicy. Jechałam bardzo szybko szukając na tabliczkach numeru 117.
 - 112... tu jest 114 a tam 115, o jest! 117! - podjechałam szybko do bromy i zadzwoniłam na domofon. Nikt nie odbierał.
                   Podciągnęłam się troszkę na furtce i spojrzałam przez okno. Tak jak myślałam, chłopcy siedzieli przed telewizorem. Zdjęłam rolki z nóg i wrzuciłam je do ogrodu zespołu, po czym sama przeskoczyłam płot. Chwyciłam rolki do rąk i podeszłam do drzwi wejściowych. Zadzwoniłam.
                   Po kilku minutach jeden z członków zespołu raczył mi otworzyć. W drzwiach stanął Harry.
 - Alice?
 - Nie, ciotka Matylda. - mruknęłam. - Nie słyszeliście że odbiera się domofon?
 - Nie słyszałaś że nie wolno włamywać się komuś na posesję? - droczył się ze mną.
 - To nie było włamanie tylko wejście na działkę bez pozwolenia w przypływie potrzeby, znajomych z ulicy.- sprostowałam.
 - Niech ci będzie, wchodź. - powiedział i wpuścił mnie do środka.
 - Zamoczę wam połowę domu. - powiedziałam.
 - Ten dom codziennie jest sprzątany bo robimy z chłopakami taki syf że masakra. - wyjaśnił Loczek.
                     Harry zaprowadził mnie do salonu. Stałam cała mokra z marchewkami w rękach.
 - Kto to? - zapytał Niall nie odrywając wzroku od telewizora.
 - Panowie! - zaczęłam. - Trochę kultury, dama w domu.
                     Wszyscy zerwali się jak na rozkaz. Zlustrowali mnie wzrokiem.
 - Panienka od hemofilii ? - zapytał Louis.
 - Panienka od hemofilii ma imię. - powiedziałam. - Alice.
 - No damą to nie jesteś jak przychodzisz cała mokra do kogoś do domu. - zaczął złośliwie Niall.
 - Dobrze, ale pamiętaj że mam dobrego sierpowego.
 -Zapraszamy na kanapę, jakie filmy lubisz?
 - Horrory.
 - Jezu, powiedz jeszcze że umiesz grać na jakimś instrumencie.
 - No na fortepianie, skrzypcach, gitarze klasycznej i elektrycznej. - wyliczyłam.
 - Gdzieś ty była moje całe życie. - zaczął się śmiać Harry.
 - Wsuwałam marchewki i wyjadłam wszytko z lodówki w moim domu. - uśmiechnęłam się szeroko i zabrałam się do jedzenia mojej trzeciej marchewki.
          Nagle skoczyła na mnie Louis i zabrał moje warzywo z ręki.
 - Ej! Ona jest moja! - krzyknęłam, nagle wpadło mi coś do głowy. - Nie to nie wezmę sobie z lodówki, kilku pomarańczowych zakładników, jak nie oddasz mojego warzywka w mojej paszczy będzie co godzinę znikać jedna twoja ulubienica.- uśmiechnęłam się.
         Louis szybko oddał mi moje warzywo i wrócił na kanapę. Zayn zapodał jakiś horror a ja usiadłam między Niall'em a Harrym.
         Podczas filmu Harry próbował objąć mnie ramieniem ale strzepywałam je bez przerwy. Potem Niall przyniósł trzy miski popcornu. Jedną przywłaszczył sobie, ja zaadoptowałam drugą a trzecia musiała wystarczyć reszcie. 
        W trakcie filmu przestało padać. Kiedy seans się skończył, wstałam z kanapy.
 - No to ja się będę zbierać.
 - Czekaj, nie wyjdziesz z tond do póki nie zapiszesz sobie naszych telefonów. - powiedział Liam.
 - Niech wam będzie. - zgodziłam się i dostałam od każdego wizytówkę.
        Ubrałam rolki i ruszyłam do wyjścia.
 - Czekaj! - zawołał Harry. - Odprowadzę cię.
 - To trochę daleko. - oznajmiłam.
 - I co z tego.
 - Dobra to idziemy.

1 komentarz:

Czytasz = komentuj, mała rzecz a ciesz